15.5.10

Espiderman

Ci, którzy mają zamiar spędzić wakacje w Hiszpanii, oprócz podstawowych zwrotów (Dos cañas, por favor!, sangría Don Simon, ¿Dónde está la piscina? Vamos a la playa., Me he quemado la espalda y parezco un cangrejo., fiesta, guapoooo/aaaa, siesta, etc.), powinni nauczyć się tamtejszej wymowy. Prosta wakacyjna rozmowa o ulubionych aktorach czy zespołach może zamienić się w lingwistyczny horror.

Powiedzmy, że chcemy zaimponować naszemu rozmówcy i zaczynamy konwersację od wyższych lotów, czyli od nowych technologii. Pokazujemy nasz nowy „ajPod”. Aj, nie, pierwsza wpadka! W Hiszpanii w modzie jest „iPod”. Zmieniamy temat i postanawiamy pokonwersować o wielkich firmach informatycznych: „Majkrosoft” czy „aI Bi eM”. Cóż, ani jedna ani druga: albo „Mikrosoft”, ewentualnie „I Be eMe”. A mając przed oczami ikony komputera niech się nam nigdy nie przydarzy przeczytać „Mi Pi Si”, bo wszyscy padną ze śmiechu: biednemu obcokrajowcowi pomieszał się język i poprawią nas pobłażliwie: „Mi PeCe”.

Cóż, nie wygraliśmy pierwszego starcia. Zawstydzeni postanawiamy zmienić temat na łatwiejszy. Może sport? Opowiadamy o znajomym „ragbiscie” i o tym, ze zaczyna się nam ten sport podobać... A co to za sport? Oto pytanie! Hiszpanie zakochani w futbolu nie znają „ragby”? Aaach, okazuje się, że rozmawiamy o „rugby”. I znów śmiech na sali. Hiszpania - obcokrajowiec 2-0.

A może spróbujemy z muzyką? Powinno pójść gładko. Zaczynamy od szpanowania wejściówkami na koncert U2 („Ju Tu”) w Barcelonie. A co to za grupa? Będą grali na Camp Nou? I wszystkie bilety wyprzedane? No nie, czegoś takiego mogło dokonać tylko „U Dos”. No cóż, to może przejdźmy na inny rodzaj muzyki. Może jazz (po naszemu „dżez”)? Ale o co chodzi? W Hiszpanii możemy słuchać tylko „jazu”, albo (o zgrozo) „hazu”.

Tak podminowani naszą ignorancją prześlizgujemy się na chyba już najłatwiejszy temat, czyli kino i telewizję. Ale i tu nie daje się nam przeskoczyć „hispanizacji”:”Jony Dip”, „Katlin Turner”, „Hon Wane”, „Lily Ras”, „Castel” rozkładają nas na łopatki. I nie pomoże, że Tom Cruise miał romans z Penélope Cruz („Kruz”). Dla Hiszpanów będzie on zawsze nazywał się Tom „Kruis”.

Postanawiamy wrócić do hotelu, włączyć nieszczesną „Te uVe”. I wtedy dopiero stają nam włosy na głowie. Nawet nasz premier nie może się czuć bezpieczny. Od czasu katastrofy nie wiadomo czemu zmienił nazwisko na „ Task”. I to już jest niezrozumiałe. Gdzie trudność w jego nazwisku, skoro w języku hiszpańskim wymowa prawie zawsze pokrywa sie z pisownią? Toż to nie angielski! Ale wariujemy już kompletnie, słysząc, że nie ma problemu z imieniem i nazwiskiem zmarłego prezydenta, choć Lech nie należy dla Hiszpanów do najłatwiejszych imion.
¡Qué viva España!


P.S. Nie używałam transkrypcji fonologicznej, bo nie każdy jest filologiem i dla wielu jej zastosowanie zmniejszyłoby zapewne komiczny efekt niniejszego artykułu.

4 komentarze:

  1. no he entendido un pimiento....... :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne! Przebywałem trochę w Hiszpanii i nawet uczęszczałem przez pewien czas na kurs castellano para extranjeros. Rozmawialiśmy kiedyś o tiempo libre i nauczycielka spytała w pewnym momencie, czy podoba nam sie "haz". Zapadła cisza, nikt nie wiedział, o co chodzi, a było nas ok. 30 osób: z Anglii, Irlandii, Rosji, Niemiec, Polski ... . Poprosiliśmy o napisanie tego słówka na tablicy i co się pojawiło? Jazz.

    OdpowiedzUsuń
  3. Anónimo, desvélame tu nombre y te lo traduciré todo. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Adamie, dziękuję za świetny komentarz, który wzbogacił ten wpis. Twoja historia rewelacyjnie obrazuje hiszpańską wymowę zagranicznych wyrazów. Do następnego przeczytania!

    OdpowiedzUsuń