4.7.10
15.5.10
Espiderman
Ci, którzy mają zamiar spędzić wakacje w Hiszpanii, oprócz podstawowych zwrotów (Dos cañas, por favor!, sangría Don Simon, ¿Dónde está la piscina? Vamos a la playa., Me he quemado la espalda y parezco un cangrejo., fiesta, guapoooo/aaaa, siesta, etc.), powinni nauczyć się tamtejszej wymowy. Prosta wakacyjna rozmowa o ulubionych aktorach czy zespołach może zamienić się w lingwistyczny horror.
Powiedzmy, że chcemy zaimponować naszemu rozmówcy i zaczynamy konwersację od wyższych lotów, czyli od nowych technologii. Pokazujemy nasz nowy „ajPod”. Aj, nie, pierwsza wpadka! W Hiszpanii w modzie jest „iPod”. Zmieniamy temat i postanawiamy pokonwersować o wielkich firmach informatycznych: „Majkrosoft” czy „aI Bi eM”. Cóż, ani jedna ani druga: albo „Mikrosoft”, ewentualnie „I Be eMe”. A mając przed oczami ikony komputera niech się nam nigdy nie przydarzy przeczytać „Mi Pi Si”, bo wszyscy padną ze śmiechu: biednemu obcokrajowcowi pomieszał się język i poprawią nas pobłażliwie: „Mi PeCe”.
Cóż, nie wygraliśmy pierwszego starcia. Zawstydzeni postanawiamy zmienić temat na łatwiejszy. Może sport? Opowiadamy o znajomym „ragbiscie” i o tym, ze zaczyna się nam ten sport podobać... A co to za sport? Oto pytanie! Hiszpanie zakochani w futbolu nie znają „ragby”? Aaach, okazuje się, że rozmawiamy o „rugby”. I znów śmiech na sali. Hiszpania - obcokrajowiec 2-0.
A może spróbujemy z muzyką? Powinno pójść gładko. Zaczynamy od szpanowania wejściówkami na koncert U2 („Ju Tu”) w Barcelonie. A co to za grupa? Będą grali na Camp Nou? I wszystkie bilety wyprzedane? No nie, czegoś takiego mogło dokonać tylko „U Dos”. No cóż, to może przejdźmy na inny rodzaj muzyki. Może jazz (po naszemu „dżez”)? Ale o co chodzi? W Hiszpanii możemy słuchać tylko „jazu”, albo (o zgrozo) „hazu”.
Tak podminowani naszą ignorancją prześlizgujemy się na chyba już najłatwiejszy temat, czyli kino i telewizję. Ale i tu nie daje się nam przeskoczyć „hispanizacji”:”Jony Dip”, „Katlin Turner”, „Hon Wane”, „Lily Ras”, „Castel” rozkładają nas na łopatki. I nie pomoże, że Tom Cruise miał romans z Penélope Cruz („Kruz”). Dla Hiszpanów będzie on zawsze nazywał się Tom „Kruis”.
Postanawiamy wrócić do hotelu, włączyć nieszczesną „Te uVe”. I wtedy dopiero stają nam włosy na głowie. Nawet nasz premier nie może się czuć bezpieczny. Od czasu katastrofy nie wiadomo czemu zmienił nazwisko na „ Task”. I to już jest niezrozumiałe. Gdzie trudność w jego nazwisku, skoro w języku hiszpańskim wymowa prawie zawsze pokrywa sie z pisownią? Toż to nie angielski! Ale wariujemy już kompletnie, słysząc, że nie ma problemu z imieniem i nazwiskiem zmarłego prezydenta, choć Lech nie należy dla Hiszpanów do najłatwiejszych imion.
¡Qué viva España!
P.S. Nie używałam transkrypcji fonologicznej, bo nie każdy jest filologiem i dla wielu jej zastosowanie zmniejszyłoby zapewne komiczny efekt niniejszego artykułu.
Powiedzmy, że chcemy zaimponować naszemu rozmówcy i zaczynamy konwersację od wyższych lotów, czyli od nowych technologii. Pokazujemy nasz nowy „ajPod”. Aj, nie, pierwsza wpadka! W Hiszpanii w modzie jest „iPod”. Zmieniamy temat i postanawiamy pokonwersować o wielkich firmach informatycznych: „Majkrosoft” czy „aI Bi eM”. Cóż, ani jedna ani druga: albo „Mikrosoft”, ewentualnie „I Be eMe”. A mając przed oczami ikony komputera niech się nam nigdy nie przydarzy przeczytać „Mi Pi Si”, bo wszyscy padną ze śmiechu: biednemu obcokrajowcowi pomieszał się język i poprawią nas pobłażliwie: „Mi PeCe”.
Cóż, nie wygraliśmy pierwszego starcia. Zawstydzeni postanawiamy zmienić temat na łatwiejszy. Może sport? Opowiadamy o znajomym „ragbiscie” i o tym, ze zaczyna się nam ten sport podobać... A co to za sport? Oto pytanie! Hiszpanie zakochani w futbolu nie znają „ragby”? Aaach, okazuje się, że rozmawiamy o „rugby”. I znów śmiech na sali. Hiszpania - obcokrajowiec 2-0.
A może spróbujemy z muzyką? Powinno pójść gładko. Zaczynamy od szpanowania wejściówkami na koncert U2 („Ju Tu”) w Barcelonie. A co to za grupa? Będą grali na Camp Nou? I wszystkie bilety wyprzedane? No nie, czegoś takiego mogło dokonać tylko „U Dos”. No cóż, to może przejdźmy na inny rodzaj muzyki. Może jazz (po naszemu „dżez”)? Ale o co chodzi? W Hiszpanii możemy słuchać tylko „jazu”, albo (o zgrozo) „hazu”.
Tak podminowani naszą ignorancją prześlizgujemy się na chyba już najłatwiejszy temat, czyli kino i telewizję. Ale i tu nie daje się nam przeskoczyć „hispanizacji”:”Jony Dip”, „Katlin Turner”, „Hon Wane”, „Lily Ras”, „Castel” rozkładają nas na łopatki. I nie pomoże, że Tom Cruise miał romans z Penélope Cruz („Kruz”). Dla Hiszpanów będzie on zawsze nazywał się Tom „Kruis”.
Postanawiamy wrócić do hotelu, włączyć nieszczesną „Te uVe”. I wtedy dopiero stają nam włosy na głowie. Nawet nasz premier nie może się czuć bezpieczny. Od czasu katastrofy nie wiadomo czemu zmienił nazwisko na „ Task”. I to już jest niezrozumiałe. Gdzie trudność w jego nazwisku, skoro w języku hiszpańskim wymowa prawie zawsze pokrywa sie z pisownią? Toż to nie angielski! Ale wariujemy już kompletnie, słysząc, że nie ma problemu z imieniem i nazwiskiem zmarłego prezydenta, choć Lech nie należy dla Hiszpanów do najłatwiejszych imion.
¡Qué viva España!
P.S. Nie używałam transkrypcji fonologicznej, bo nie każdy jest filologiem i dla wielu jej zastosowanie zmniejszyłoby zapewne komiczny efekt niniejszego artykułu.
11.5.10
(Niewygodne) pytania
Piotrze, dziękuję serdecznie za Twój komentarz.
Jestem Polką mieszkającą od lat w Hiszpanii. Muszę przyznać, że tutejsze media informowały o wypadku dość obszernie, jak na kraj, w którym środki przekazu nie skupiają się zbytnio na zagranicy, nie mówiąc już o naszym kraju.
Tuż po katastrofie odezwało się do mnie wielu znajomych, nawet tych, z którymi od dawna nie miałam kontaku, żeby porozmawiać o ostatnich wydarzeniach. Ale dość szybko zaczęli formułować ciekawe i frapujące pytania: Czy Polska jest aż tak bardzo katolickim i solidarnym krajem? Dlaczego prezydenta i jego małżonkę pochowano wsród królów Polski? Czy dla nas Polaków był Lech Kaczyński tak wybitnym politykiem? Czy ostatni prezydent Polski na wygnaniu dostąpił tego samego, najwyższego, zaszczytu? Dlaczego nie?
I muszę przyznać, że wsród całej sztampowości wiekszej części informacji te pytania obcokrajowców zmusiły mnie do głębszej refleksji. Czy kolektywna histeria nie zamgliła (o ironio) nam troche oglądu całości?
Jestem Polką mieszkającą od lat w Hiszpanii. Muszę przyznać, że tutejsze media informowały o wypadku dość obszernie, jak na kraj, w którym środki przekazu nie skupiają się zbytnio na zagranicy, nie mówiąc już o naszym kraju.
Tuż po katastrofie odezwało się do mnie wielu znajomych, nawet tych, z którymi od dawna nie miałam kontaku, żeby porozmawiać o ostatnich wydarzeniach. Ale dość szybko zaczęli formułować ciekawe i frapujące pytania: Czy Polska jest aż tak bardzo katolickim i solidarnym krajem? Dlaczego prezydenta i jego małżonkę pochowano wsród królów Polski? Czy dla nas Polaków był Lech Kaczyński tak wybitnym politykiem? Czy ostatni prezydent Polski na wygnaniu dostąpił tego samego, najwyższego, zaszczytu? Dlaczego nie?
I muszę przyznać, że wsród całej sztampowości wiekszej części informacji te pytania obcokrajowców zmusiły mnie do głębszej refleksji. Czy kolektywna histeria nie zamgliła (o ironio) nam troche oglądu całości?
12.4.10
Koniec i początek
Przykro mi zaczynać niniejszy blog w tak smutnych dla Polski okolicznościach.
Tragiczna śmierć Prezydenta Polski, głowy naszego Państwa jest wydarzeniem wstrząsającym i bezprecedensowym w najnowszej historii. Można było być krytycznie, obojętnie lub entuzjastycznie ustosunkowanym do polityki Lecha Kaczyńskiego, ale
nie można zapomnieć, że był też zwykłym człowiekiem – kochajacym i oddanym synem, bratem, mężem, ojcem i dziadkiem. Uczcijmy godnie pamięć Prezydenta i wszystkich, którzy zginęli w katastrofie pod Smoleńskiem. I niech majestatyczny i piękny las Katynia nie pochłania więcej ofiar.
W ten sposób rusza pi-j-ar. Miejmy nadzieję, że smutny początek nie zaważy negatywnie na tym blogu.
Tragiczna śmierć Prezydenta Polski, głowy naszego Państwa jest wydarzeniem wstrząsającym i bezprecedensowym w najnowszej historii. Można było być krytycznie, obojętnie lub entuzjastycznie ustosunkowanym do polityki Lecha Kaczyńskiego, ale
nie można zapomnieć, że był też zwykłym człowiekiem – kochajacym i oddanym synem, bratem, mężem, ojcem i dziadkiem. Uczcijmy godnie pamięć Prezydenta i wszystkich, którzy zginęli w katastrofie pod Smoleńskiem. I niech majestatyczny i piękny las Katynia nie pochłania więcej ofiar.
W ten sposób rusza pi-j-ar. Miejmy nadzieję, że smutny początek nie zaważy negatywnie na tym blogu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)